Czy pisanie drugiej powieści jest trudniejsze? Mniej stresujące? Jak to jest po tym debiucie…?
Mimo, że umowa z wydawnictwem na drugą część powieści z Szadym została podpisana w zeszłym roku, redakcja też dawno się skończyła, to dopiero kilka dni temu dotarło do mnie, że… naprawdę wydaję drugą książkę. Wiem, to może wydawać się dziwne, przynajmniej tym osobom, które o wydaniu własnej książki marzyli, ale kiedy jest się zabieganym nie wszystko można „zarejestrować”. Oczywiście nie pomijajmy sytuacji w kraju, która co poniektórym pokrzyżowała plany. W moim przypadku skupiłam się tak na pisaniu i poprawkach, że umknęła mi cała radość!
Na moje szczęście ta radość jest, choć aktualnie przyćmiewa ją strach. Miałam nadzieję, że stres związany z wydawaniem przy drugiej książce zmaleje, ale to nie prawda. On chyba nigdy nie zmaleje. Bo ten stres „czy debiut się przyjmie?” zastąpiły wątpliwości typu: „Czy druga książka będzie lepsza od pierwszej? Utrzymam poziom?” Wiem, że dałam z siebie sto procent, ale to sto procent każdego dnia maleje, wraz z doświadczeniami i wiedzą, którą zdobywam. A książek i artykułów ostatnio przeczytałam sporo…
Zacznijmy jednak od początku…
Czy pisanie drugiej powieści jest trudniejsze?
W moim przypadku napisanie drugiej książki było łatwiejsze. Przede wszystkim dlatego, że to druga część z cyklu o Szadym: mam stworzone postacie, zbudowaną ich przeszłość oraz wybrane miejsca i czas rozgrywania się akcji. To dużo ułatwia. Wystarczy znaleźć pomysł na fabułę, uzupełnić wiedzę merytoryczną, rozplanować kolejne wątki – tylko tyle, lub aż tyle, żeby rozpocząć pisanie drugiej książki. Musiałam pilnować przy pisaniu ciągu logicznego i to… byłoby wszystko. Napisanie Klucznika było łatwiejsze od Czerwonego lodu, choć nie odjęło mi to pracy przy poprawkach.
Teraz pracuję nad kolejną książką (…i kolejną), która już nie jest o Szadym i tutaj widzę różnicę. Muszę opracować podstawy, sprawdzić miejsca i o nich poczytać (akcja dzieje się w Ameryce), następnie uzupełnić plan. Pisanie nie idzie już tak sprawnie, ale wciąż czuję radość z tworzenia.
Czuję stres?
Napięcie jakie się we mnie kumuluje niejednokrotnie rozkłada na łopatki. Po otrzymaniu pliku po korekcie (do sprawdzenia rzecz jasna) potrzebowałam jednego (całego!) dnia, aby do siebie dojść. Musiałam odejść od komputera i zająć głowę czymś innym. W pewnym sensie złapał mnie dół… tak bardzo bałam się, że druga część z Szadym nie spełni waszych oczekiwań. Potrzebowałam ucieczki. Na szczęście w tej roli sprawdziła się moja przyjaciółka, pojechałyśmy do Chałup na dłuższy spacer po plaży, przegadałyśmy temat, powygłupiałyśmy się i jakoś napięcie spadło.
Nawet teraz jak piszę dla was ten wpis blogowy odczuwam skurcze żołądka. To jest stres, chociaż dobry stres… wręcz potrzebny stres. I poniekąd cieszę się, że do mnie przychodzi, bo mobilizuje mnie do pracy.
Jak to jest po tym debiucie…?
Powiadają, że debiut jest dla pisarza najważniejszy. Zgadzam się z tym, chociaż na rynku obserwuję pewną tendencję. Nie wystarczy tylko wydać powieść i dobrze rozpocząć karierę, trzeba się też utrzymać. Niektórym wystarczy to co mają i nie chcą być Mrozem, Bondą, ani innym znanym pisarzem. Dla nich wystarczy, że mogą pisać lub wydawać. Wiadomo, że jako autor trzeba dbać o swój wizerunek w sieci, czy o dobry poziom sprzedaży książek, ale nie tylko o to chodzi…
Ja osiągnęłam swój cel. Trafiłam do ludzi, otrzymałam fajne wiadomości zwrotne, wśród nich pojawiły się też te mniej pochlebne. Uff… na szczęście! Dlaczego na szczęście? Bo autor nie pisze dla wszystkich. Jego książka do jednych trafia, innym się nie podoba i mieszają ją z błotem. Yin i yang w świecie literatury w moim przypadku zostało zachowane! I za to wszystkim dziękuję…
Przede mną jeszcze długa droga. Pozostało wiele do zrobienia. Wiele do zrozumienia. Jeszcze więcej do zmienienia… Ale działam. Działam i się nie zatrzymuję. Wy też realizujcie swoje cele, bo warto to robić. Poczucie spełnienia łechta nasze ego, jak niewiele rzeczy w naszym życiu.
Do następnego!!!