Obiecałam napisać relację z urlopu, ale czas biegnie tak szybko, że trudno za nim nadążyć. Po urlopie czekało mnie kilka intensywnych dni, w wyniku czego czas na pisanie i blogowanie zmniejszył się do zera. Na szczęście nadchodzi październik i w zimne, deszczowe wieczory pisanie stanie się codziennością. Ale do rzeczy…
Po co ten urlop?
Od dobrych czterech lat zrzucałam urlopowanie na dalszy plan. Zdawało mi się, że nie mam na to czasu, albo pieniędzy. Jestem pewna, że wielu z nas tak ma. Mówimy sobie, że nie sprzyja nam moment, trzeba pieniądze przeznaczyć na coś innego. Zawsze zapominamy o sobie i o naszym zdrowiu psychicznym. Urlop jest nam niezbędny do zregenerowania się fizycznie i psychicznie, nawet jeśli nasz wyjazd opiera się głównie na zwiedzaniu i intensywnym chodzeniu. Okazuje się, że to i tak jest odpoczynek.
Dlaczego Kraków?
Nigdy w Krakowie nie byłam. Na początku 2017 roku wyznaczyłam sobie za cel, aby zwiedzić Kraków z tego względu, że jest byłą stolicą Polski. Niektóre miejsca powinno się znać, choćby pobieżnie. Priorytetem oczywiście był Wawel i to nie ze względu na Kaczyńskich. Na szczęście w połowie roku okazało się, że ciąg przypadków poprowadził mnie do Beaty i tak o to udało się zorganizować krótki urlop.
Pomorzanka na drugim końcu Polski.
Po przybyciu do Krakowa uderzyła we mnie różnica powietrza. U nas powietrze jest lekkie i rześkie, w Krakowie jest ono ciężkie i bardziej suche. Przez kilka godzin miałam problemy z oddychaniem, nie jakieś poważne, jednak czułam tę ciężkość w płucach przy każdym oddechu.
Drugą sprawą był sposób jazdy kierowców. Zauważyłam, że w porównaniu z Gdynią, albo Gdańskiem kierowcy z Krakowa jeżdżą bardziej agresywnie, nieostrożnie i szybko wpadają w gniew. Na ulicach Krakowa nie brak hałasu pisku opon, albo dźwięku klaksonów. Rzadko również można spotkać kierowcę, który wpuści na swój pas pojazd oczekujący na włączenie się do ruchu. Pamiętam, że jak jechaliśmy na Zakopane to wyłącznie jeden kierowca z rejestracją GA (Gdynia) przepuścił pojazdy z prawej strony. Inni ich ignorowali. Muszę przyznać, że dziwiło mnie to przez pierwsze dwa dni. Później zrozumiałam w czym rzecz. Pojazdów na terenie Krakowa jest więcej, uliczki niejednokrotnie są węższe niż u nas, a o utknięcie w korku tam nie trudno. Ceny paliwa są takie same, jak wszędzie, a zdarzało się, że sześć kilometrów tłukło się przez dwie godziny. Dużo, prawda?
Trzecia sprawa, jaka rzuciła mi się niemal natychmiast w oczy to ilość obcokrajowców chodzących po ulicach. Wiadomo, Kraków jest znanym miastem Polski, więc co się dziwić, ale jednak różnica w narodowościach turystów jest tak wielka, że moje okolice się umywają. I nie mówię tu o Ukraińcach, bo tych już wszędzie pełno. Na ulicach można spotkać Amerykanów, Francuzów, Niemców, Chińczyków i innych europejskich kumpli. Różnorodność kolorów skóry nie ma tutaj znaczenia. Nawet wycieczki na Wawelu prowadzone są w różnych językach, co niekiedy rozpraszało. Mimo wszystko jest to przyjemne, gdy widzi się zainteresowanie Polską przez inne narodowości.
A teraz może przestań marudzić?
No właśnie, te poprzednie punkty przywodzą mi na myśl typowego polaczka, który na wszystko kręci nosem. A wycieczka do Krakowa wpłynęła na zmianę mojego myślenia, w pewnym sensie życia. To nie tak, że pierwszy raz wybrałam się na jakąkolwiek wycieczkę i mało w życiu widziałam. Bywałam w Warszawie, Katowicach, zwiedziłam Pomorze, licząc od Krynicy Morskiej po samo Świnoujście. Tylko ta wycieczka w pewnym stopniu była czystym szaleństwem i dlatego tak bardzo wryła mi się w pamięć.
No to co z tymi pozytywami?
Miałam szczęście, że czas w Krakowie spędziłam z naprawdę dobrymi i cudownymi ludźmi. Pokazali mi tyle miejsc, na ile starczyło nam czasu. Średnio dziennie robiliśmy co najmniej dziesięć kilometrów. Wychodziliśmy rano wracaliśmy wieczorem. Kraków to miejsce bogate w kulturę i przyznam szczerze, że pozytywnie mnie zaskoczył.
Wejście na Kopiec Krakusa – posiadanie ogromnego miasta w zasięgu wzroku. Wisła, Wawel, wieżyczki kościołów wychodzące z ram prostych budynków mieszkalnych. Dzięki pięknej pogodzie byliśmy w stanie zauważyć stamtąd zarys Tatr.
Wawel – zwiedzanie tych wszystkich komnat, wchodzenie do grobowców, wspięcie się po wąskich schodach do dzwonu Zygmunta. Z zewnątrz Wawel nie wydaje się tak wielki, jak wtedy gdy wchodzimy do środka. I tak naprawdę, gdyby nie ci turyści łatwo moglibyśmy uwierzyć, że cofnęliśmy się w czasie. Widok z wieżyczek na Kraków, wpatrywanie się na Wisłę. Spisanie tych emocji, wrażeń i widoków nie należy do łatwych zadań. Nie ważne, jak dobrym byłoby się poetą i tak nie oddałoby się tego piękna.
Rynek – standardowo słuchanie hejnału, rzeźba Eros Bendato, czyli po prostu oderwana głowa J, te kamieniczki, kościółki, bramy. Mogłabym wymieniać i wymieniać, ale stwierdzam fakt, że pewnie większość i tak się orientuje w temacie. Na rynku po prostu trzeba być. Wmieszać się w tłum i się w niego wsłuchać. Poobserwować ludzi. To miejsce ma swój klimat.
Byliśmy również w innych fantastycznych miejscach, ale to zdradzę później. Może napiszę porównanie Zoo Krakowskiego do tego znajdującego się w Gdańsku. Mnie osobiście ta różnica poraziła.
Na koniec dodam, że każdemu kto jeszcze nie był w Krakowie proponuję wpisać sobie to na listę miejsc do zwiedzania. Bo warto. Bo trzeba. Bo można.
Do przeczytania następnym razem!!! 🙂