Arystokraci Magii – Trening (cz.2)


Witam! Poni­żej przed­sta­wiam nie­wy­ko­rzy­sta­ny frag­ment mojej pierw­szej, jesz­cze nie­wy­da­nej, powie­ści “Ary­sto­kra­ci Magii”. Miłej zabawy!

Część 1

Mimo czło­wie­ka przy­po­mi­na­ją­ce­go kul­tu­ry­stę na ste­ry­dach nie odczu­ła stra­chu. Chwy­ci­ła go za nad­gar­stek, i robiąc wymach pra­wą nogą otu­li­ła jego mosięż­ne ramię, jak miś koala. Wyko­rzy­sta­ła cały cię­żar cia­ła, aby wykrę­cić mu rękę. Trzask łama­nej kości w łok­ciu zagłu­szył jego krzyk. Puścił ją. Od razu zabra­ła się do kontr­ata­ku, by napast­nik nie zdo­łał otrzą­snąć się z szo­ku. Kil­ka cel­nych cio­sów w żebra, tro­chę ude­rzeń pisz­cze­lem w uda i jed­no moc­ne w żuchwę powa­li­ło wiel­ko­lu­da na ziemię.

- Spo­dzie­wa­łam się cze­goś wię­cej – sap­nę­ła zawiedziona.

Dwóch rów­nie masyw­nych męż­czyzn, co poko­na­ny kul­tu­ry­sta, wychy­li­ło się zza wnę­ki. Odzia­ni w kom­bi­ne­zo­ny ognio­od­por­ne i maski prze­ciw­ga­zo­we masze­ro­wa­li na moc­no ugię­tych nogach. Sapa­nie stłu­mio­ne pod maską przy­po­mi­na­ło war­cze­nie tygry­sa. Cof­nę­ła się o kil­ka kro­ków, aż natra­fi­ła na brzuch kul­tu­ry­sty. Z przy­zwy­cza­je­nia unio­sła gar­dę, choć wie­dzia­ła, że zaci­śnię­te pię­ści w tej roz­gryw­ce nie pomo­gą. Jeden z prze­ciw­ni­ków w srebr­nym kom­bi­ne­zo­nie posta­wił zbior­nik na beto­no­wej zie­mi, dru­gi w zło­tym wyce­lo­wał w nią dwu­lu­fo­wą rurę. Przez cia­ło Kor­ne­lii prze­szły dresz­cze w ryt­mie dud­nie­nia mie­szan­ki zapa­la­ją­cej o meta­lo­we ścianki.

Zno­kau­to­wa­ny, led­wo przy­tom­ny kul­tu­ry­sta zła­pał ją za kost­kę. W pustej prze­strze­ni roz­brzmiał syk i w mro­ku roz­bły­snął pło­myk odbi­ja­ją­cy się od zło­te­go mate­ria­łu. Kor­ne­lia przy­kuc­nę­ła, pró­bu­jąc ode­rwać zaci­śnię­te paluchy.

- Co ty wypra­wiasz?! Idio­to! Spa­lą cię żyw­cem, jeśli mnie nie puścisz!

Zaskom­lał, lecz dalej upar­cie wal­czył. Wyję­ła zza dużych pochw mar­ke­ry i bły­ska­wicz­ny­mi rucha­mi poma­za­ła męż­czyź­nie nad­garst­ki. Nie podzia­ła­ło, co dodat­ko­wo wypro­wa­dzi­ło Korę z rów­no­wa­gi. Na szko­le­niach mar­ke­ry zastę­po­wa­ły noże, tak jak ostrą amu­ni­cję zastę­po­wa­ły kul­ki do paint­bal­lu. Teraz żało­wa­ła, że napraw­dę nie może pociąć mu nadgarstków.

- Pusz­czaj! – Szarp­nę­ła nogą. Gdy pra­wie mu umknę­ła, poko­na­ny wspo­mógł uchwyt zła­ma­ną w sta­wie ręką. – Łamiesz zasady!

- Przy­go­tuj się. – Twar­dy i gru­by głos skry­ty w srebr­nym kom­bi­ne­zo­nie wzbu­dził w Kor­ne­lii jesz­cze więk­szą falę niepokoju.

Dłoń scho­wa­na w gumo­wych ręka­wicz­kach polu­zo­wa­ła zawór zbior­ni­ka. Pierw­szy groź­ny pło­mień opu­ścił lufę mio­ta­cza ognia. Zanim Kor­ne­lia zebra­ła się w sobie zdo­ła­ła prze­kląć w myślach Alek­san­dra. Wymy­ślał szko­le­nia, któ­re prze­sta­wa­ły być bez­piecz­ną zabawą.

Sta­ry Hep­ner zde­cy­do­wa­nie prze­szedł same­go sie­bie. Wcze­śniej tre­nin­gi pole­ga­ły na uspraw­nie­niu i spraw­dze­niu spraw­no­ści fizycz­nej, oraz prze­te­sto­wa­niu stro­ny tak­tycz­nej agen­ta w tere­nie. Dziś, z nie­zna­ne­go Kor­ne­lii powo­du, zde­cy­do­wał pod­wyż­szyć poziom i włą­czyć do nie­go broń spe­cjal­ną, jak­by sądził, że zaba­wa z ogniem i prze­ję­cie nad nim kon­tro­li była dla Kor­ne­lii bła­host­ką. Sta­ry idiota.

Wzię­ła głę­bo­ki wdech i sku­pi­ła się wyłącz­nie na nie­bie­ska­wym podmu­chu. Prze­sta­ła myśleć, bo żeby prze­żyć potrze­bo­wa­ła czy­ste­go umy­słu. Z Alek­san­drem poli­czy się póź­niej. Na kar­ku poczu­ła cie­plej­szy powiew wia­tru. Mia­ła wra­że­nie, że ktoś stoi za jej ple­ca­mi. Wie­dzia­ła, że to nie­moż­li­we i niko­go tam nie zoba­czy, ale uczu­cie nie znikało.

- Wal! – krzyk­nął facet w srebr­nym kom­bi­ne­zo­nie, odkrę­ca­jąc zawór na pełen luz.

Syk nabrał na sile. Ciem­ność roz­świe­tli­ły nie­bie­sko-poma­rań­czo­we bar­wy. Pło­mie­nie mknę­ły z nie­sa­mo­wi­tą pręd­ko­ścią, choć w odczu­ciu Kory się czoł­ga­ły. Zamknę­ła oczy. Reszt­ką zdro­we­go roz­sąd­ku zdo­ła­ła unieść dłoń przed sie­bie. Nad­la­tu­ją­cy podmuch ognia roz­dzie­lił się na dwie czę­ści. Jed­na umknę­ła do sufi­tu, dru­ga wbi­ła się w skó­rza­ną ręka­wicz­kę na dło­ni Kor­ne­lii. Poczu­ła sil­ny ból. Tak potęż­ny, że krzyk ugrzęzł w gardle.

- Nie prze­sta­waj! – padł kolej­ny roz­kaz spod maski męż­czy­zny w srebr­nym kombinezonie.

Więk­sza fala ude­rzy­ła w smu­kłą syl­wet­kę dziew­czy­ny. Nie drgnę­ła. Zaci­snę­ła zęby, czu­jąc swąd spa­le­ni­zny. Jesz­cze sekun­da. Skó­ra na jej cie­le wyda­wa­ła z sie­bie coraz inten­syw­niej­szy wizg, jak­by krzy­cza­ła o pomoc. Jesz­cze sekun­da… Ser­ce Kor­ne­lii prze­sta­ło bić, płu­ca gry­zły i szczy­pa­ły od tem­pe­ra­tu­ry, jaka je spa­la­ła. Sekun­da. W uszach usły­sza­ła ponow­ne dud­nie­nie ser­ca. Roz­war­ła powie­ki. Jej brą­zo­we soczew­ki zaiskrzy­ły i spło­nę­ły, odsła­nia­jąc krwi­stą czer­wień tęczó­wek. Czar­ny dym towa­rzy­szą­cy stru­mie­nio­wi zapa­lo­nej mie­szan­ki zadrżał nie­bez­piecz­nie. Ogień wydał z sie­bie prze­cią­gły ryk podob­ny do dźwię­ku ostrze­ga­ją­ce­go przed wybu­chem, gdy do roz­grza­ne­go pomiesz­cze­nia dosta­nie się tlen, a następ­nie, jak­by kon­tro­lo­wa­ny przez nie­wi­dzial­ną siłę zawró­cił. Pogrą­że­ni w szo­ku męż­czyź­ni jęk­nę­li jed­no­cze­śnie. Zasło­ni­li maski ręko­ma, będąc goto­wi na pożar­cie przez jaskra­we­go demona.

Pło­mie­nie sta­nę­ły tuż przed nimi, a następ­nie roz­my­ły się w powie­trzu. Pozo­stał po nich czar­ny czad, któ­ry szyb­ko wto­pił się w ciemność.

- Podzię­ku­je­cie mi póź­niej – powie­dzia­ła Kornelia.

Wyję­ła z kabur gloc­ki i wystrze­li­ła grad czer­wo­nych kulek do paint­bal­lu. Tra­fi­ła w ich klat­ki pier­sio­we, eli­mi­nu­jąc uczest­ni­ków szko­le­nia. Wysu­nę­ła maga­zyn­ki i zastą­pi­ła je nowy­mi. Dla wła­sne­go spo­ko­ju przy­kuc­nę­ła przy nie­przy­tom­nym gory­lu. Spraw­dzi­ła puls. Żył.

Z odda­li dało się sły­szeć odgłos bie­gną­cych żoł­nie­rzy. Koniec krót­kiej prze­rwy. Prze­sko­czy­ła przez cia­ło i ponow­nie wbie­gła w labi­rynt. W bie­gu wyję­ła z kie­sze­ni ban­daż i owi­nę­ła nim zra­nio­ną rękę. Czu­ła, jak mate­riał skó­rza­nych ręka­wi­czek sto­pił się i połą­czył z jej krwa­wią­cym opa­rze­niem. Pod­czas wbie­ga­nia w dru­gi zakręt pozwo­li­ła się zasko­czyć. Obe­rwa­ła w skroń, i obra­ca­jąc się o sto osiem­dzie­siąt stop­ni pole­cia­ła na zie­mię. Jęk­nę­ła, gdy skru­szo­ny beton wbił się w zakrwa­wio­ny bandaż.

Ary­sto­kra­ci Magii – Tre­ning (cz.2)
Tagged on:                                 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *